Kiddo

Kiddo
w drodze....

środa, 20 września 2017

Mieszane uczucia - część pierwsza.

Prognoza pogody dla Francji nie jest zbyt obiecująca a i jakoś nie mam nastroju na wyprawę ale wiem, że jak nie pojadę to bedę żałował. Długo....To głupie uczucie, zawsze ruszam z radością na spotkanie nowych przygód ale tym razem to tak na prawdę z przymusu.
Ponieważ pierwszy przystanek we Francji to jak zwykle Quingey nie ma potrzeby zrywania się o brzasku. To co prawda prawie 400 kilometrów ale bez żadnych górskich wygibasów. Przez Niemcy to Bundesstarasse, potem trochę autostradą a potem to już tylko drogi departamentalne. Po Francji się super jezdzi bo ruch na tych właśnie drogach jest niewielki, żeby nie powiedzieć żaden a jazda o wiele przyjemniejsza niż Route National o autostradach już nie wspominając. Tak czy owak, ponieważ pokonywałem tę trasę już wiele razy wiem, że na jej pokonanie potrzebuję siedem do ośmiu godzin więc mogę spokojnie zjeść śniadanie, wypić jedną kawę, drugą i gdzieś koło dziesiątej ruszam w drogę.
Już po kilku kilometrach klepię się z uznaniem po plecach za to, że założyłem na siebie bieliznę termiczną i zapakowałem większą ilość ciepłych wdzianek. Pogodaj nie jest, jak mówiła Chmurka, zachęcająca do spacerów. ( a może to był Wicherek ? )


Zazwyczaj zatrzymuję się na zaprzyjaznionej stacji benzynowej Shell we Freiburgu ale tym razem postanawiam ominąć to miasto. Kilka kilometrów wcześniej odbijam na wschód i wpadam na autostradę numer 5. Tu po kilku kilometrach jest stacja Esso. Tankuję a przy okazji robię sobie dłuższą przerwę, połączoną z konsumpcją zupy gulaszowej. Jestem zupełnie przemarznięty ale znów zbyt leniwy aby aby wyciągać dodatkowe ciuchy. Pojadłem, posiedziałem w ciepełku i mogę ruszać dalej. Do mojego Quingey nie jest już tak daleko. Jeszcze tylko jakieś dwieście kilometrów. Jednak pogoda nadal jest paskudna, nastrój mam mało pogodny ale mam nadzieję, że po dotarciu do Francji humor się poprawi. Zresztą jak mawia Hili : nur die Harten kommen in den Garten.
Przebijam się przez Belfort a potem już bocznymi drogami, docieram póznym popołudniem na zaprzyjazniony kemping. Niestety koleś, który go prowadził przez ostanie lata a z którym zdążyłem się zaprzyjaznić został zastąpiony przez kogoś innego. Też niby ok ale to jednak nie to. No i Chez Marie ma zamknięte więc dzisiaj ze steku też nic nie będzie. Kręcę się trochę po wiosce, bo trudno Quingey nazwać miasteczkiem,


wciągam kebaba i wracam do namiotu. Nurkuję do śpiwora i oddaję się lekturze. Jestem dumnym posiadaczem tabletu. Zainstalowałem sobie Kindle app, ściągnąłem całą porcję Roberta Dugoni więc jestem zaopatrzony na deszczowe wieczory. Póki co minorowy nastrój wcale się nie poprawia.
Nastepnego dnia wcale nie wygląda to lepiej.



Idąc za radą wilq.bb będąc w Polsce na ITT zakupiłem nawigację Navitela. Zaplanowałem sobie w domu kilka tras przygotowując się na różne warianty pogodowe. Bo tak naprawdę nie mam planu gdzie jechać. Dojadę do Carcassonne a potem się zobaczy. Pireneje, Perigord w którym byłem dwa lata temu ale upały zapsuły całą wyprawę albo La Rochelle. Też tam byłem podczas mojej pierwszej wyprawy motocyklowej no ale to , moim zdaniem, najpiękniejsze po Paryżu miasto we Francji. Zawsze warte odwiedzin. Póki co, plan na dziś to Langeac.


Też byłem w zeszłym roku ale mają dobry kemping no i na drodze do Carcassonne. Pogoda nadal paskudna, zimno i co chwilę popaduje. Powoli zaczynam jednak żałować, że w ogóle się wybrałem na tę wycieczkę. Widoki w Velay trochę wynagradzają przeciwności losu.


W zeszłym roku na kempingu w Langeac była Aurelia ( oczywiście z Portugalii, ci co widzieli " To właśnie miłość" wiedzą o co chodzi. ) ale ona też została zastąpiona przez kogoś innego. Też sympatyczna pani ale znów to nie to samo. Rozbijam obozowisko na prawie pustym kempingu


i idę sprawdzić co się w ciagu roku w Langeac zmieniło. Trzeba przyznać, że coś się dzieje. Sporo się buduje. Zniknęły slumsy w centrum a na ich miejscu powstają nowe domy. W końcu znajduję jednak coś znajomego. Kotek z którym się zaprzyjazniłem w zeszłym roku, nadal siedzi na swoim miejscu w oknie wystawowym. Kotek w 2016 roku :


i w 2017.


Rok temu jednak szyba była czystsza...
Kręcę się trochę po miasteczku pstrykając to i owo. W większości dubluję zdjęcia z zeszłego roku...







Nie wzbudziłem najwyrazniej zaufania...


Wpadam jeszcze na szybki Pastis


I wracam na kemping. W Langeac nie ma za wiele do oglądania.
Następnego dnia pogoda znów nie wygląda lepiej co wcale nie poprawia humoru i nie zachęca do dalszej jazdy. No ale wielkiego wyboru nie ma. Cel na dzisiaj to Carcassonne.


Lozere to ciekawy region ale trochę trudno tu się jezdzi. Co chwilę blokada drogi.


Zupełnie bezpańskie idą sobie z jednego pastwiska na drugie. Trwa to dosyć długo i już miałem zamiar przebijać się przez to stado przy pomocy klaksonu ale wymowne spojrzenie idącej na końcu stada góry mięsa ostudza moje zamiary. Kto wie co jej do głowy przyjdzie ? Poczekam, w końcu mi się nie śpieszy. Sytuacja powtarza się kilka razy. Na szczęście następne stada były już pod opieką więc szło to o wiele szybciej.
W międzyczasie robi się coraz zimniej i kiedy już mam zamiar się zatrzymać i dozbroić, docieram na


No tak, nic dziwnego, że tak zimno. Postanawiam odpuścić sobie kombinacje z garderobą, no bo skoro dotarłem do przełęczy, to teraz już będzie z górki a w dole zapewne cieplej.


Potem jadę dłuższy czas wzdłuż aurostrady 75, która jest jedną z niewielu, o ile nie jedyną, darmową we Francji. Oczywiście z niej nie korzystam. Jadę biegnącą równolegle D809. Ta jest naturalnie zupełnie pusta więc radość o wiele większa ( można mieć wogóle radość z jazdy autostradą ? ). Mam jedynie nadzieję, że tym razem francuska policja nie pstryknie mi fotki.


Przez Millau i Saint Affrique,



podziwiając po drodze to i owo





trochę zmęczony, trochę jeszcze zmarznięty, docieram do celu mojej podróży : Carcassonne




cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz