Kiddo

Kiddo
w drodze....

środa, 14 czerwca 2017

Moje ITT 2017 - część trzecia

Piątek zapowiada się słonecznie a i lokalizacja zlotu jest wspaniała więc jest czym się cieszyć


Tymczasem, po śniadaniu, trwają przygotowania do wyjazdu w trasy. Dla każdego coś miłego. Jest off, jest asfalt, jest nawet, prowadzona przez Daniela 8 kilometrowa kac trasa chociaż w powiązaniu w rejsem statkiem a więc na kaca raczej nie bardzo...no ale to wszystko zawzięte pijaki. Są nawet tacy co nawet nie próbują udawać i już o dziesiątej łoją browary...Jak mówię, ITT.




Ja sobie robię moją prywatną rundę. Cała ta podróż na Kaszuby to podróż do czasów młodości. Jako, że jestem z Gdańska to znam te okolice, pod namiot się jezdziło...Rodzice mojej pierwszej wielkiej miłości mieli domek niedaleko nad jeziorem, który postanawiam odwiedzić. Super wycieczkę sobie robię, Kaszuby są wspaniałe do jazdy motocyklem. Jedyny problem, że do tego domku to tak z pół kilometra takiej typowej polskiej polnej drogi. Piach a w zagłębieniach kałuże i błocko. Miota mną na prawo i lewo, jakoś docieram do tego domku, oczywiście wszystko zamknięte na cztery spusty no a teraz trzeba nazad...Docieram szczęśliwy do asfaltu i stwierdzam, że jednak off to nie jest to co tygrysy lubią najbardziej. Oglądałem pózniej zdjęcia z trasy off... te moje pół kilometra były bardziej hardcore.
Po powrocie kolacja. Dziś mamy grill.




oczywiście oprócz mięska było jeszcze tysiące innych smakołyków. Zresztą jedzenie na tegorocznym ITT to osobny rozdział. Dwa lata temu na zlocie w Niemczech było rewelacyjne ale tu na Lipie no to już zupełne przegięcie. Mięsa, sery, sałatki, galaretki, zupy. Wszystko wyborne i więcej niż pod dostatkiem. Jedyne co pozostaje organizatorom następnych zlotów to back to the roots. Namioty, toalety Dixie i prowiant we własnym zakresie. Podejmowanie walki z Lipą nie ma sensu bo i tak będzie nie do przebicia. No a po kolacji muzyka na żywo, tańce i oczywiście degustacja piwa. Sobota ma być deszczowa więc jest wytłumaczenie....
No i faktycznie od rana siąpi co poniektórych wpędza w stan głebokiej depresji na którą jak wiadomo jest tylko jedno znane lekarstwo : alkokohol. Obojętne w jakiej postaci. Może być piwo ale niekoniecznie. Co bardziej zawzięci ruszają w trasy. Nawet w off no bo w deszczu się nie kurzy...
Ja sobie robie krótką wycieczkę do Kościerzyny


na spotkanie z prawdziwą " Kózką "
Po powrocie obserwuję zmagania Leo i Artura z KTM. Najpierw długo się w skupieniu zastanawiają


a potem dziarsko przystępują do pracy.


Biedny Artur urlopu nie miał. Jest przesympatycznym człowiekiem i nikomu nie odmawia pomocy a ta była prawie bez przerwy potrzebna. Wieczorami za to ciekawie opowiada o swoich podróżach. Leo...Leo to osobny rozdział. Jakby to najprościej ująć...? Leo jest po prostu cool. Zostałem wielkim fanem.
Były jeszcze ciekawe pokazy strażaków


i bardzo ciekawa pogadanka na temat udzielania pierwszej pomocy. Interesujące było to, że nie było to typowe blah, blah o sztucznym oddychaniu, usta usta itp. tylko głównie o zabezpieczeniu miejsca wypadku. Bardzo pouczające i już dla samej tej pogadanki warto było przyjechać.


Jeszcze krótki spacer po okolicy powiązany z podziwianiem okoliczności przyrody





i następują przygotowania do tradycyjnego grupowego zdjęcia


Tą wielkopomną chwilę uwiecznił oficjalny fotograf zlotu. Z narażeniem życia.


Potem jeszcze tradycyjne zapowiedzi. ITT 2018 w Holandii ! Rozdanie prezentów ( że i tym razem nic nie dostałem wspominać nie trzeba )


Po kolacji Polaków rozmowy ale już nie tak długie i nie tak mocno zakrapiane. Jutro trzeba ruszać w drogę, ITT 2017 przechodzi do historii.
Następnego rana, po śniadaniu, żegnam się Łukaszem, który ma długą drogę do Bielska , żegnam się z przybyszem z Galaktyki Trójkąta  ( nic mu nie mówię, że już na początku go przejżałem. Jest tak sympatyczny, że nie chce robić mu przykrośći.) Tylko z Madzią- "Wiatr we włosach"-rolka  się nie żegnam...No ale ona i tak jeszcze śpi, podobnie ja Ewelinka, Wajdek, Janko, Daniel, Artur, Leo, Maras, Herflik i wielu, wielu innych, których nie sposób wymienić. Popatrzcie sobie na listę uczestników. Zostawiam za sobą półwysep Lipa, wspaniałych, choć tak różnych ludzi, których łaczy wspólna pasja. Zamiłowanie do motocykla. ( to tzw. wersja dla niesłyszących. W rzeczywistości tą wspólną pasją jest zamiłowanie do alkoholu. Nawet Ewelinka przywiozła samogon. No ale o tym sza...bo się jeszcze pozostałe w domu żony dowiedzą.) Szkoda, że to już koniec ale to tylko rok i znów będzie się można razem napić. Ups...oczywiście miałem na myśli znów razem się spotkać.

Nie mam za bardzo koncepcji jak wracać ale skoro już był powrót do czasów młodości to można się jeszcze bardziej cofnąc w czasie. Polanica Zdrój w której często spędzałem wakacje jako dziecko, brzmi zachęcająco. Trochę bocznymi drogami a trochę trochę bardziej głównymi docieram po wspaniałym dniu ale bez większych przygód w okolice Kłodzka. Zajeżdżam do szkockiej restauracji o dzwięcznej nazwie McDonald's trochę się posilić a przy okazji skorzystać z WiFi i zarezerwować jakiś hotel w Polanicy. Wybór pada na 


Pensjonat jest położony w samym centrum, ma bardzo wygodne pokoje i wszystkim gorąco polecam. W recepcji wita mnie przesympatyczna pani, którą w nagrodę obdarowywuję zlotową naklejką. Gdybym był trochę młodszy, nie dużo, tylko trochę, to bym zaprosił panią na kolację ale pobity przez Madzię-rolkę-wiatr-we-włosach wolę już nie ryzykować i idę sam. Widać, że sezon się tu jeszcze nie zaczął. Dopiero ósma wieczorem a tu już prawie wszystko pozamykane. Trafiam jednak do całkiem zacnej  restauracji, która co prawda ma w tytule " polskie jadło " ale pierogów z mięsem nie mają. Jest za to coś co w Gdańsku nazywa się "placek po cygańsku" a tu jest to po prostu "placek ziemniaczany podany z gulaszem"


Porcja jest więcej niż obfita a do tego smaczne więc po tak długiej trasie szybko nabieram sił na zwiedzanie. Trzeba sprawdzić co się tu przez ostatnie 45 lat zmieniło. Rozpoczynam oczywiśćie od pijalni wód.


Pani chce mnie uszczęśliwić plastikowym kubkiem ale ja chcę taki, jaki pamiętam z dzieciństwa...


spaceruję po parku



odwiedzam miśka, którym tak byłem zafascynowany jako dziecko


Park szachowy nadal istnieje tylko w szachy nikt nie grał...


45 lat temu te wille FWP to był prawdziwy high-life


Jeszcze wieczorny pstryk i pora wracać do mojego pensjonatu. Miłej pani już nie ma...Więc pozostaje tylko szumiąca Bystrzyca Dusznicka...


Korzystając z rad Natha chciałem w drodze do Pragi pozwiedzać okolicę ale coś, gdzieś zle odbiłem a poza tym zanosiło się na deszcz więc koniec końców wylądowałem  już o pietnastej w Pradze. Po drodze odwiedziłem jeszcze miasto Rumcajsa. Jicin.




W Pradze poprzednio nocowałem w super nowoczesnym Ibis Hotel. Tym razem jest to położony po sąsiedzku Hotel Atlantic. Prawdziwy old school. Nawet klucz do pokoju to jest klucz a nie kawałek plastiku. Duże, szerokie schody, prowadzą mnie na pierwsze piętro do mojego pokoju. Prysznic, trochę zalegam i ruszam na miasto. Praskie impresje :















Praga to wspaniałe miasto. Jedno popołudnie to stanowczo za mało. Tyle jest do zobaczenia.








Są tam też niby jakieś zabytki i architektoniczne perełki 









Zegar, gdzie o każdej pełnej godzinie jakieś śmieszne figurki się pokazują



 Muzeum zabawek seksualnych.


i inne różne różnosci.


Zadziwiająca fontanna w muzeum jakiegoś Kafki. Dziwne nazwisko. Pewnie ornitolog był czy cóś.


Nie wiem co ci Czesi z tym grubaskiem mają ale często go widać.


El Bundy byłby zachwycony.



Restauracje o obiecujących nazwach


Jest tam jeszcze jakiś zamek podobno wart zobaczenia ale kogo by to tam interesowało. Chyba tylko takich co na rolkach jeżdżą. Jest tyle ciekawszych rzeczy do zobaczenia.




Jeszcze tylko wieczorne pstryki



i to by było na tyle. Na drugi dzień juz tylko 500 kilometrów autostradą. Już prawie pod samym domem, na miejskiej autostradzie, jakiś koleś próbuje zepchnąć mnie z mojego pasa. Trochę moją Kiddo kiwnęło kiedy otarł się o mój podnóżek a to wszystko przy 130 kilometrach na godzinę....ale na szczęście na strachu się skończyło. Cały i zdrowy docieram do domu. 3000 kilometrów. Warto było. A jutro znowu do fabryki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz