Kiddo

Kiddo
w drodze....

środa, 14 czerwca 2017

Moje ITT 2017 - część pierwsza.

Na stronie ITT 2017 można przeczytać, że " Nazwa pochodzi z języka niemieckiego.
ITT  - International Transalp Treffen, co oznacza Międzynarodowy Zlot Transalpa." Najpierw pomyślałem, że to brak znajomości języka, potem jednak doszedłem do wniosku, że to taka maskirowka dla żon zostających w domu. Tak naprawdę to nazwa faktycznie pochodzi z niemieckiego ale rozwinięcie tego skrótu to nie żaden tam Zlot Transalpa tylko International Trinker Treffen co w tłumaczeniu na polski oznacza Międzynarodowy Zlot Pijaków. W tym roku był nie tylko międzynarodowy ale i intergalaktyczny. Nikt mi zapewne w to nie uwierzy ale był między nami przybysz z kosmosu i ja mieszkałem razem z nim w domku...A było to tak...Ledwo się rozpakowałem a tu otwierają się drzwi i wchodzi On. Taki niby kulturalny, zaraz się przedstawia " Jestem Wojtek z Podlaskiego ". Uśmiecham się do niego przyjaznie, tak na wszelki wypadek, w duchu jednak sobie myślę, co ty mi tu koleś za bajdy zasuwasz. Do najniższych nie należę ale ten niby Wojtek to ma na luzaku 2.20 wzrostu. Ludzie tacy wysocy nie są. Jak na moj gust to koleś jest gdzieś z okolic M33 znanej u nas jako Galaktyka Trójkąta. Cwaniaczek najwyrazniej był już na Ziemi parę razy i do tego w Polsce bo zaraz wyciąga jakiś bimberek ale tu już zalicza pierwszą wpadkę bo pyta czy chcę spróbować....Gdyby był faktycznie z Podlasia to by nie pytał tylko po prostu polał. To by może i jeszcze nawet go nie zdradziło, bo na Podlasiu też ludzie kulturalni są ale już w następnym zdaniu pogrąża się bez reszty.
" Przepraszam, że taki słaby ale nie lubię mocnych." Tak ? A ile to ma procent, pytam ? "Pięćdziesiąt".
No jak to mówią, nice try buddy. Może jakieś Niemce od Ciebie taką bajdę o Podlasiu kupią. Co prawda nie mieszkam w Polsce od trzydziestu lat ale pewne rzeczy nawet w tym dziwnym kraju są stałe jak iloraz dwa i dwa. " Kiedy mówię "Polska", mam przed oczami pszeniczny kłos wyrosły na tej ziemi, znajome boćki, co przycupnęły na mazurskiej chacie, widzę bursztynowy świerzop tańczący wsród fal burzanów..." ale ni jak nie widzę pięćdziesięcioprocentowego bimbru...No nic, walę lufę z kosmitą i już samo to warte było tych trzech tysięcy kilometrów na motocyklu.

Kawał drogi mam na to ITT. Już w zeszłym roku było daleko ale tym razem to jakieś 1500 kilometrów w jedną stronę. Postanawiam więc wykorzystać okazję i po drodze zahaczyć o Czechy. Byłem co prawda dwa lata temu, podczas ITT w Vogtland , króto w Karlovych Varach ale to się nie liczy a zawsze chciałem Czechy zobaczyć. Ruszam już w Poniedziałek co ma ten plus, że w Niemczech jest święto i autostrady puste. Po kilku godzinach docieram do


i do pierwszego punktu programu a jest nim Cesky Krumlov. Wcześniej zrobiłem rezerwację w Pension Marie.


Dostaję pokój z obszerną łazienką i miejsce w garażu, który bez problemu odnajduję. Obsługa jest przesympatyczna. Na dole jest pizzeria więc korzystam z oferty bo zgłodniałem niesamowicie i po nabraniu nowej porcji energii ruszam zwiedzać.









Kręcę się po miasteczku a potem ruszam na zamek. W zamkowej fosie mieszka sobie miś.



Z zamku można podziwiać panoramę miasta.



Wśród masy turystów napotykam też tubylców. Terroryzują przechodniów i zmuszają do udziału w grze pod tytułem " Coś za coś". Niestety nic ciekawego przy sobie nie mam więc za papierosa dostaję patyczek.





Nie wzbudziłem najwyrazniej u kotka zaufania...


Trdelnik. Wszechobecny. Na każdym kroku. Sam albo z lodami w środku. Znakomity.




Na każdym kroku tłumy skośnookich, którzy uwielbiają photoshooting co już miałem okazje zaobsewrować nie tak dawno we Francjii.



Co chwilę coś ciekawego do pstryknięcia.



Jak widać nie jestem jedyny, któremu się pracować nie chce. To zawsze podnosi na duchu.





Na zakończenie wieczorny spacer






a następnego dnia, po pysznym śniadaniu ruszam w drogę. Następny punkt programu: Praga. Po drodze jeszcze zaglądam do Tabor.




Nie jestem wierzący ale jeżeli tak to ma mniej więcej wyglądać to bedę chyba musiał zrewidować swoje podejście do tematu. W kościołach jednak ,o dziwo, jakoś takich aniołów nie widziałem...




Docieram do Pragi ale ta wita mnie deszczem.






Ciagła mżawka więc z sesji zdjęciowej raczej nic nie będzie. Obowiązkowy Most Karola i Mala Strana.



Sciana Lennona. Dla młodzieży : Lennon to był taki facet który śpiewał o miłości za pieniądze a wyglądało jakby robił to za darmo.


Wodnik na wyspie Kampa.


I oczywiście na każdym kroku Trdelnik.




Obowiązkowy, jak Wieża Eiffla, zegar astronomiczny.



Ponieważ właściwie ciągle pada, ruszam w stronę hotelu po drodze zatrzymując się na tradycyjną potrawę. Gulasz w chlebie.


Kiedy już prawie jestem na miejscu przestaje padać więc już się cieszę, że jednak uda mi się wykonać kilka nocnych pstryków. Idę więc z powrotem do Mostu Karola. Nie udało mi się jednak nawet sprzętu rozłożyć jak zaczęła się ulewa. Szybki pstryk telefonem


i do hotelu docieram cały przemoczony. Jeszcze szybki podwójny koniak w hotelowym barze i do łóżka. Jutro


to be cont.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz